piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 7

"Książka przenosząca w inny świat"


- … En… Mien… Damien… No cholera jasna, Damien! Rusz dupę w troki i marsz do sklepu! Ile można spać?! - piąte przez dziesiąte usłyszałem głos mojej mamy, Sophie
- O co chodzi…? - spytałem zaspanym głosem.
- O co chodzi?! Powtarzam już chyba piąty raz, żebyś poszedł do sklepu!
- Która godzina?
- Już 9:00! Jak możesz tak długo spać?!
- 9:00?! Od kiedy spanie do 9:00 to długo?! Poza tym, jest sobota!
- No właśnie! Tylko dlatego, że nie masz zajęć na uczelni pozwalam Ci dłużej spać, ale to już przesada! Wstawaj i idź zrobić zakupy!
- Okej… - powiedziałem i zamknąłem oczy. 5 minut mnie przecież nie zbawi…
      Co do…?! Dlaczego spadłem z łóżka?!
- Powiedziałam, żebyś poszedł kupić jedzenie! - a więc to Sophie pociągnęła za kołdrę…
- Dobra, już wstaję! - oświadczyłem zrezygnowany, a ona uśmiechnęła się triumfalnie i wyszła z mojego pokoju. Wciąż siedząc na podłodze wzniosłem ręce do sufitu - Boże, za co ja muszę w każdy weekend tak wcześnie i brutalnie wstawać?
- Ja wszystko słyszę! - dobiegł mnie głos prawdopodobnie z kuchni
- Dobrze, już, wstaję! - odparłem wciąż śpiącym tonem głosu.
      Nie mając innego wyboru “zaścieliłem łóżko”, czytaj, rzuciłem kołdrę z powrotem na łóżko nie przejmując się jakąkolwiek symetrią. Ciężkim krokiem poszedłem do łazienki, aby wykonać poranną rutynę. Wróciłem do pokoju i wygrzebałem z szafy jakieś ciuchy.



      Idąc ulicą pomyślałem, że wstąpię jeszcze do biblioteki. Od dawna szukam tam takiej jednej książki, ale zaczynam myśleć, że naprawdę nie istnieje.
      Krążą pogłoski, że jakaś książka opisuje drugi świat z perspektywy pięknej i miłej. Ja i mój brat, Dominic, szukamy jej już dość długo. On się poddał, ale ja nie zamierzam. Coś mi po prostu mówi, że gdzieś tam naprawdę taka istnieje. W moich poszukiwaniach pomaga mi czasami nasz przyjaciel, Paul.
      Została mi do sprawdzenia już tylko jedna, ostatnia książka w dziale o równoległym świecie. Nic, nic, nic, nic… Chwila, co to?



“W równoległym świecie jest wiele miejsc takich jak to. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek chodził na tą polanę. Przyznaję, że trudno było ją znaleźć. Mogę spokojnie powiedzieć, że to “moje miejsce”. Zabiorę tam kiedyś moją córkę, a wtedy będzie to “nasze miejsce”. Jestem pewien, że by jej się spodobało.”

      Sprawdziłem, kto jest autorem. “Autor nieznany”. Pięknie. Jedyna na świecie książka, która opisuje ten świat nie jako miejsce zamieszkania krwiożerczych bestii i jak na złość nie ma podanego autora. Zauważyłem, że jest tam napisane jeszcze coś.


“Taki jest właśnie ten świat. Jestem świadomy tego, że pewnie nikt tej książki nie znajdzie prócz jednej osoby. Dla twojej wiadomości: nie podałem swojego nazwiska, bo to zrujnowałoby mi życie w świecie ludzi, dosłownie. Wiedz, że drugi świat jest naprawdę piękny. To czysta prawda, nie wiem skąd ludziom wzięły się potwory i inne takie, ale jeśli mi nie wierzysz, znajdź to miejsce i przekonaj się, jakie naprawdę jest Mirai Chizu.”

      Niesamowite. Kto by pomyślał? W końcu znalazłem tą książkę! Przejechałem palcami po obrazku. Tak bardzo chciałbym znaleźć to miejsce…
      Nagle przed oczami zrobiło mi się ciemno, a do moich uszu dobiegł śpiew ptaków. Gdy otworzyłem oczy, nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Stałem w lesie, z książką w rękach, a w oddali była jakaś otwarta przestrzeń. Niemożliwe… Czy ta książka właśnie mnie przeniosła do równoległego świata? Bez jaj… Zaraz, w książce pisało, że mam znaleźć to miejsce… Czy to nie jest przypadkiem ta polana?
      Zacząłem iść w stronę łąki, ale po chwili zatrzymałem się, bo zauważyłem, że jakaś dziewczyna tam jest. Cholera, zauważyła mnie! Chciałem się wycofać, ale coś mi nie pozwoliło, a następnie znalazłem się tuż przed nią. To musi być czarownica…
- Z jakiego gatunku jesteś? - z jej ust padło entuzjastyczne pytanie. Co miałem odpowiedzieć? Po co jej to? Ona chyba widząc moją minę kontynuowała - Przecież Cię nie ugryzę. A nawet, jak bym chciała, to prawo przecież zabrania jakichkolwiek bójek między rasami. Powtarzam pytanie: Do jakiego należysz gatunku? - A no tak, coś czytałem, że mają jakiś poważny zakaz…
- L-L… - próbowałem z trudem wydusić z siebie słowo, bo zdziwiło mnie, że jest taka przyjazna, ale już na samym początku mi przerwała.
- A więc Lykanin. Nie sądziłam, że to pokolenie używa jeszcze dawnych określeń. Jak brzmi twoje imię? - Co?! Lykanin?! W sensie wilkołak?!
- Cassie, z kim ty rozmawiasz? - usłyszałem jakiś męski głos. Gdy zobaczyłem, do kogo należy, zbaraniałem. Eminem?! W tym świecie?!
- Marshall! - ruda rzuciła mu się na szyję. Jest za stary, żeby był jej chłopakiem… Może to jej ojciec? - To jest Lykanin - już miałem zaprzeczyć i wszystko wyjaśnić, ale nie zdążyłem nawet otworzyć ust, ponieważ Eminem mnie uprzedził.
- Wilkołak? Tutaj? Przecież to nasz teren - zaczyna się robić nieprzyjemnie…
- Ja już sobie pójdę - odezwałem się cicho, bo nie ufałem własnemu głosowi.
- Nigdzie jeszcze nie idziesz. Najpierw powiedz mi jak masz na imię. Nie martw się, nie chcę Cię zakablować komuś ani nic. Chodzi po prostu o to, że nigdy nie miałam żadnego przyjaciela z innej rasy. Właśnie, jedziesz jako reprezentant swojego gatunku do San Francisco? - albo ten świat ma takie zasady, albo ta dziewczyna jest naprawdę samotna. San Francisco… Jesteśmy przecież w San Francisco! Chyba, że to miejsce jest w innej części ameryki… Reprezentant? Gdzieś chyba pisało, że z powodu ważnych uroczystości rasy z całego świata zapraszane są przeważnie do głównej siedziby wampirów… W San Francisco! To pewnie o tym mówi.
- Nie jadę… - nie wiem jak inaczej miałbym to powiedzieć.
- A więc jedzie Keanu?
- Nie… - o kim ona mówi? To jakiś tutejszy sławny wilkołak czy co? Nagle w mojej głowie pojawił się obraz dwójki nastolatków, chłopaka i dziewczyny - Wysyła Lukę i Sarę - co ja właśnie powiedziałem? Skąd przyszły mi do głowy te imiona i ich wygląd? Nic już nie rozumiem…
- Przecież oni się pozabijają… Ale to i tak dobrze, przynajmniej będzie tam ktoś z tego pokolenia - uśmiechnęła się od ucha do ucha - Więc jak masz na imię?
- Da… - nie zdążyłem powiedzieć więcej, bo raper znowu mi się wciął.
- Cassie, nie męcz go już - czy mi się wydaje, czy on nie chce, żeby ze mną rozmawiała? Co ja takiego zrobiłem? Przecież to ona zasypuje mnie serią pytań - Skoro już znalazł to miejsce, to umówcie się na kiedyś tam i wtedy sobie pogadacie, bo nie wiem czy pamiętasz, ale bezczelnie wyciągnęłaś mnie z łóżka nakazując mi tu natychmiast przyjść, ponieważ masz mi coś ważnego do powiedzenia - Ach, więc o to chodzi. Został obudzony podczas gdy sobie najzwyczajniej w świecie spał. Skąd ja to znam?
- A no tak! To kiedy się spotkamy? - zwróciła się do mnie - Albo wiem! Mógłbyś poprosić, żeby zabrali Cię ze sobą do San Francisco. Regulamin uznaje przecież do 6 osób.
- Dobrze. Zapytam… - nie miałem serca burzyć jej świadomości, że jestem wilkołakiem.
- Świetnie! Do zobaczenia! - pomachała mi entuzjastycznie "papa", podczas gdy ja zacząłem już odchodzić.
- Taa... - błyskawicznie znalazłem się z powrotem w lesie.
      Co ja mam o tym wszystkim myśleć?! W głębi duszy zawsze wierzyłem w opowieści babci i dziadka o tym, że potwory nie istnieją i wszystkie istoty magiczne są zazwyczaj miłe, a już na pewno nie są krwiożerczymi bestiami. Tylko nigdy nie zastanawiałem się, co będzie, jak przekonam się o tym sam. Ta dziewczyna, Cassie, bo chyba tak miała na imię, była całkiem miła. Trochę natarczywa, ale jak nigdy nie miała żadnego przyjaciela czy coś, to się jej nie dziwię.
      Pozostaje mi tylko jedno pytanie: jak mam do cholery wrócić do domu?! Znowu przez książkę?
      “Nie idioto, przez drzewo. Oczywiście, że przez książkę. Skoro dostałeś się tu dzięki niej, to tak samo wrócisz. Logiczne”
- Czy ja właśnie usłyszałem w swojej głowie jakiś głos?!
      “Owszem. Coś taki zdziwiony?! Jesteś w świecie magii, a ja jestem czarownikiem. Wielka mi filozofia”
- Odbija mi. Naprawdę mi odbija…
      “Może byś się tak na chwilę zamknął i posłuchał?”
- Dobra, jestem cicho, jestem cicho.
      “Wiem, że mnie rozpoznałeś. Zapamiętaj, jak jakiś człowiek się dowie, że jestem czarownikiem i teoretycznie wciąż mieszkam w tym świecie, to znajdę Cię i nie wiem co Ci zrobię, ale będzie bolało. Jasne?”
- Jak słońce, szefie. To była twoja córka?
      “Tak, Cassandra, a co? A co do tej książki, to ja ją napisałem”
- Nie chcę jej poderwać, nic z tych rzeczy. Po prostu stwierdziłem, że jesteście spokrewnieni. Ty ją napisałeś?! To twoja sprawka, że tu wylądowałem?!
      “To dobrze stwierdziłeś. Tak, moja. Nie cieszysz się? Jeśli się tu znalazłeś, to znaczy, że tego chciałeś. Tak było, prawda, Damienie?”
- No tak było, to prawda… Chwila… Skąd znasz moje imię? Przecież nawet nie dokończyłem go wymawiać.
      “No widzisz. Żeby wrócić, musisz po prostu tego chcieć. Proste”
- Dobra, dzięki, zajarzyłem, ale dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie!
      “Trochę grzeczniej, jestem starszy. Znamy się. Tyle musi ci na razie wystarczyć. Dzisiaj wieczorem odbędzie się pogrzeb jednego gnoja, wszyscy się tam zbiorą. Obraz Luki i Sary ja Ci podsunąłem. O nic więcej nie pytaj. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Jeśli Dominic i Paul pojawią się razem z tobą w pałacu Selene, wtedy wszystko się zacznie”
- Co?! Chwila, że jak?! Co się zacznie?!
      Cisza… Zniknął! Eminem zniknął z mojej głowy! Prawie wtedy, kiedy miał odpowiedzieć mi na jeszcze kilka pytań! Co za…!
      Dobra, spokój. Pomyślałem o bibliotece i bam! Jestem z powrotem! Rozejrzałem się dookoła, a potem spojrzałem na tą książkę. Co się do cholery właśnie stało…? O co w tym wszystkim kurwa chodzi?! Spojrzałem na zegarek. Z prędkością światła pobiegłem do sklepu a potem z powrotem do domu. Książkę schowałem do tylnej kieszeni spodni i przykryłem koszulą.
- Czemu to Ci znowu tyle zajęło, co? - usłyszałem to na powitanie od mamy - Znowu byłeś w bibliotece? Mówiłam Ci tyle razy, że jak gdzieś idziesz, to nie wchodź po drodze do biblioteki, bo jak zwykle utkniesz z nosem w książkach!
- Ważne, że wyrobiłem się w mniej niż godzinę, nie?
- To prawda, mamo. Jak dotąd to jego rekord - odezwał się mój młodszy brat.
- Dobrze, dobrze, siadajcie do stołu, zaraz będzie śniadanie.
      Zaraz po tym jak zjedliśmy śniadanie, dałem Dominicowi dyskretnie do zrozumienia, że zwijamy się do domu Paula.
- Wychodzimy! - zakomunikowałem i nie czekając na wybuch pytań dokąd i po co idziemy skierowaliśmy się w stronę domu naszego przyjaciela.
      Jakieś 10 minut później byliśmy już u niego. Mieszka sam, ale szczęściarz.
- Nastąpił jakiś przełom w sprawie równoległego świata? - spytał jak tylko się rozsiedliśmy na kanapie.
- Tak! - powiedzieliśmy jednocześnie, a zaraz potem dziwnie się na siebie spojrzeliśmy.
- Może ja zacznę - zaproponował młody, a my się zgodziliśmy - Ta dziewczyna, która mi się ciągle śni…
- Nie gadaj, że naprawdę ją spotkałeś - wciął się Paul
- Nie, to w ogóle nie o to chodzi. Dacie mi skończyć, czy nie? - pokiwaliśmy głowami - Dobra, więc narysowałem ją.
- Nie chcę tego widzieć, ty przecież nawet oka narysować nie umiesz, a co dopiero całą twarz? - odezwałem się.
- Wiem, ale narysowałem to, jak spałem. Obudziłem się z głową na biurku, obok był jej rysunek, a ja miałem całe ręce z ołówka.
- W takim razie pokarz to arcydzieło, mistrzu - powiedział sarkastycznie Paul
- Proszę bardzo



- Ja pierdolę… - wymknęło mi się z ust, a chwilę później rozwinąłem swoją wypowiedź - To ona Ci się śni?! Młody, ta dziewczyna to czarownica!
- Co ty gadasz?! Jaka czarownica?! - oburzył się Dominic
- Ma rude włosy, brązowe oczy i zawsze jest cała w skowronkach, prawda?
- Skąd ty…?
- Myślałem, że nie cierpisz rudych? - wtrącił brunet
- Bo nie cierpię, ale ta… Zresztą, to żaden dowód. Mogłeś po prostu zgadywać - zwrócił się do mnie.
- Ma na imię Cassandra, inaczej Cassie, jest mniej więcej w twoim wieku, może młodsza - Dominic patrzał na mnie jak sroka w gnat - Teraz mi wierzysz? Powiedzenie, że ją dzisiaj poznałem to za mało. Byłem w bibliotece i znalazłem tą książkę - rzuciłem wspomniany przedmiot na stół i kontynuowałem - Przeniosła mnie na jakąś polankę, a tam ni z tego ni z owego pojawiła się ta ruda czarownica i jej ojciec, który później gadał w mojej głowie i jest Eminemem! - dopiero po chwili dotarło do mnie, co powiedziałem. Znajdzie mnie i coś mi zrobi…
- Stary, nie wiem co bierzesz, ale ogranicz to - Paul poklepał mnie po plecach
- Co mówił? - zaskoczył mnie pytaniem mój brat
- Że dzisiaj w San Francisco w drugim świecie jest pogrzeb jakiegoś typa, za którym chyba nie wszyscy przepadali i jeśli nasza trójka się tam zjawi, to coś się zacznie.
- Co się zacznie?
- Jakbym wiedział, to bym powiedział!
- Dobra, dobra.
- Czyli, jeśli dobrze rozumiem, jakimś cudem mamy się dzisiaj znaleźć w drugim świecie i wziąć w czymś udział? - głośno myślał Paul
- Na to wychodzi. Żeby się tam przenieść, wystarczy trzymać tą książkę i cholernie tego chcieć.
- Ale nawet nie wiemy, w jakim miejscu to będzie.
- W pałacu Selene - wyjaśniłem przeszukując książkę na temat jakichkolwiek informacji o tym miejscu
- To nie jest ta wampirzyca?
- Chyba tak… Znalazłem! - pokazałem chłopakom obraz pałacu. Niezły - Złapcie za książkę
- Skoro odbywa się tam pogrzeb, to nie powinniśmy się jakoś odpowiednio ubrać? - zapytał Paul
- W sumie racja… Spotkamy się tu za jakiś czas jak uda nam się przemycić ubrania. Powiemy mamie, że będziemy u Ciebie dzisiaj i może jutro nocować.
- Witajcie chłopcy! - jak na zawołanie odwróciliśmy się w stronę drzwi, a tam kto? Moi i Dominica dziadkowie… Lubią wpadać bez zapowiedzi.
- Widzę, że planujecie wycieczkę do Mirai Chizu. To dzisiaj jest to wydarzenie, prawda? - powiedziała babcia
- Jak…? Jakie wydarzenie…?
- Widzę przecież tą książkę, nasz stary znajomy ją kiedyś dla Was napisał. Dziś są 118 urodziny Selene, prawda, kochanie? - zwróciła się do dziadka. Ten skinął głową.
- Macie znajomego czarownika? I nic nam nie wiadomo o żadnych urodzinach, ale za to ma się odbyć jakiś pogrzeb…
- Mówiłam przecież, że kiedyś przez jakiś czas byliśmy w tamtym świecie - uśmiechnęła się - Jej urodziny na pewno są dzisiaj, ale skoro mówisz, że ma być pogrzeb… Wiesz czyj?
- Nie, tylko tyle, że jakiegoś gościa który raczej nie cieszył się sympatią i uznaniem.
- Może chodzić o Alexandra. W takim razie jej urodziny pewnie zostały przełożone na jutro. Jeśli będziecie na pogrzebie, to musicie zostać także na urodzinach, więc weźcie też jakieś normalne ciuchy. Nie martwcie się, nie zakablujemy mamie. Wszystkie zostaje między nami - uśmiechnął się dziadek.
      Tak oto w mojej głowie zrodziło się jeszcze więcej pytań niż poprzednio. Razem z bratem poszliśmy do domu, a potem triumfalnie wróciliśmy do Paula. Przenieśliśmy się do Mirai Chizu bez większych problemów. To miejsce było… Ogromne. A więc, teraz już pozostało tylko czekać aż coś się zacznie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
      Tada! Oto w końcu jest 7 rozdział! I jak? Na początku planowałam rozbić go na dwie części, ale jestem świadoma tego, że wszyscy czekają na ten pogrzeb i urodziny ^_^ Następny rozdział już z perspektywy Sel. Rysunek Belli Thorne znalazłam z pomocą wujka Google jakby co, nie ja to rysowałam :D Wiem, że ten rozdział taki strasznie pogmatwany i w ogóle, za jakiekolwiek błędy przepraszam i liczę na szczere komentarze ;) Do zobaczenia we wrześniu ;*
                                                      +Selene+

wtorek, 29 lipca 2014

URODZINKI

      Co prawda, ten blog obchodził urodziny 10 lipca, a obecnie jest 29 lipca, ale z przyczyn naturalnych - nie miałam internetu i dopiero od niedawna nareszcie mam wi-fi, a teraz jeszcze nie było mnie w mieście - nie miałam kiedy i jak czegokolwiek ogłosić. Teraz, do rzeczy. TEN BLOG MA JUŻ ROCZEK! ^_^ Z tej okazji, chcielibyście jakąś jednorazówkę związaną z naszymi bohaterami, czy jakąś w ogóle z nimi nie związaną? Jestem otwarta na wasze propozycje, a ponadto ostatnio jakoś mam więcej chęci i weny do pisania :3 A tak na osłodę, żeby ta notka nie była taka martwa, obrazki oraz zdjęcia bohaterów poniekąd ujawniające dalszą fabułę.

Selene i Luka :3

Lorraine znajdzie nowych przyjaciół...

Jakaś bohaterka umrze ;(

Pojawi się anioł :)

Sukub się zakocha! Który? ;P

Tak ludzie wyobrażają sobie Selene ^_^

To pytanie będzie sobie zadawać większość bohaterów ~_~

      To by było na tyle, jeśli chodzi o obrazki i zdjęcia, a teraz poważniejsze sprawy: wolelibyście, żebym obrazki (które będą się pojawiać w trakcie rozdziałów) rysowała sama - ostrzegam, to czasami niczego nie przypomina xD - czy pobierała z internetu i w ogóle? Co prawda, na razie wszystkie obrazki mam w tej drugiej formie, ale tak mnie jakoś naszło... Wspominałam już, że mam teraz większe chęci twórcze, prawda?
      W każdym razie, rozdziału oczekujcie mniej więcej za tydzień. Do zobaczenia
                                                           +Selene+

środa, 14 maja 2014

Rozdział 6

"Urok, irytacja i podróż"



      W tle leciała piosenka Abrahama Mateo "Señorita", nadając mnie i Lilith rytm do tańczenia. Moja nowa zdobycz nas obserwowała. Kochałam to uczucie czyichś oczu na sobie.
      John Myers.
      Wysoki brunet z brązowymi oczami i niezłym tatuażem na prawym ramieniu.
      Oczywiście nie jest tylko mój. Lilith również z niego korzysta. Zawsze dzielimy się zdobyczami.
      Gdy skończyłyśmy tańczyć zaprowadziłyśmy go do sypialni. Poszedł oczywiście bardzo ochoczo. Dzisiaj jednak pominęliśmy grę wstępną, bo jutro musiałyśmy wcześnie wstać z powodu tego zasranego pogrzebu.
      Prawo pozwala sukubom na zmienianie ludzkiego niewolnika co miesiąc. Jak już nam się znudzą, to Lilith lub ja zazwyczaj pozbywamy się ich w brutalny sposób. Zależy, czy był nam posłuszny, czy też nie. Jeśli był, to po prostu go wypuszczamy do ludzkiego świata, ówcześnie wymazując wszystkie wspomnienia z nami związane. Jeżeli nie był, to wznosimy się z nim w powietrze za pomocą naszych skrzydeł i go puszczamy. Jak przeżyje, to wymazujemy mu pamięć i wstawiamy wspomnienie jakiegoś wypadku, bo nigdy nie odchodzą stąd bez obrażeń oraz wypuszczamy, a jak nie, to trudno. John jest z nami już 2 tygodnie.
      Możecie sobie myśleć, że jesteśmy nieczułe, bez serca i w ogóle, ale wszystko zależy od tego, jaką się ma rodzinę i jak wychowują Cię rodzice.
      Żyłam w rodzinie, która nienawidziła ludzi, w sumie jak prawie każda rodzina sukubów zresztą. Ludzie potrzebni nam są tylko do rozmnażania się. Sukubami zawsze rodzili się mężczyźni, ale 2 razy na 50 lat kobieta. W rodzinach Lilith i mojej nasi rodzice byli sukubami oboje.
      Wszyscy wokół starają się trzymać od nas z daleka. Czemu? Bo wierzą w jakieś popieprzone zabobony i przepowiednie.
      Kiedyś jakaś kobieta sukub mająca "dar" przepowiadania przyszłości stwierdziła, że gdy po 20 latach od ostatnich narodzin kobiety znowu urodzi się dziewczynka nazwana po księżycu, 2 lata po niej znów na świat przyjdzie dziewczynka z imieniem zaczynającym się na tą samą literę. Kiedy pierwsza osiągnie 20 lat, przyniesie sukubom wstyd i zhańbi swój gatunek, nakłaniając do tego samego drugą. Nie wierzę w takie pierdoły, ale jak widać miała jakiś "dar", bo się to sprawdziło. Prawie. Kilka miesięcy temu skończyłam 20 lat i co? Nie przyniosłam nikomu wstydu ani nie zhańbiłam sukubów. Morał jest taki, że nie należy wierzyć w te zabobony. Magia nie istnieje. No, poza równoległymi światami, istotami nadnaturalnymi, rzucaniem uroków przez sukubów, czarowaniem czarowników i życiem wiecznym. Nie wierzę po prostu w "dar" przewidywania przyszłości. Nikt nie wie dokładnie, co nas czeka w przyszłości. Można tylko spekulować, bo to, co się kiedyś wydarzy zależy tylko od naszych decyzji w życiu.
- Luna, śpisz? - usłyszałam szept Lilith
- Nie. Nie umiem usnąć - odpowiedziałam również szeptem
- Chodź na dwór, przynajmniej nie będziemy musiały szeptać
      Najdelikatniej jak się dało wyszłyśmy z łóżka, żeby nie obudzić Johna. Gdy w końcu znalazłyśmy się na dworze odetchnęłyśmy z ulgą
- Nienawidzę usługiwać ich zachciankom. Chętnie bym się go już pozbyła. Znudził mi się - stwierdziła Lilith
- Mnie też - poparłam - Ale jedna rzecz mnie w nim ciekawi
- Niby jaka? - zdziwiła się
- Że chce tu być
- Jest przecież zaczarowany
- Od tygodnia nie. Gdy zdejmowałyśmy urok z innych, od razu próbowali uciec, pomimo tego, że wciąż ich pociągałyśmy. Walczyli z chęcią zostania, ale woleli uciec, bo wierzą w te swoje mity. Czasami wolałabym nie móc czytać w myślach…
- Ludzie wymyślili okropne historie. Każdy gatunek uważany jest za odrażający i zabijający każdego, kogo napotka - powiedziała jakby ignorując moje ostatnie zdanie
- A on tu jest. Z własnej woli…
- To rzeczywiście dziwne… - zamyśliła się Lilith
- Może on jest inny? Może on nie wierzy w te wszystkie bzdury? Może jest więcej takich jak on?
- Za dużo byś chciała, Luna - odezwała się jak zawsze lodowatym tonem głosu
- To w takim razie po co by tu zostawał?
- Może jest po prostu ciekawy?
- Wszyscy są ciekawi, dobrze o tym wiesz. On po prostu nie wierzy w te historie.
- A może wierzy, tylko jest zbyt przerażony, by uciekać?
- Każdy z nich jest przerażony. Wszystko przez to, że tysiące lat temu ludzie wymyśli na nasz temat jakieś okropne historyjki.
- Nie tylko na nasz temat. Inne gatunki również nie są zbyt dobrze postrzegane. A wszyscy przecież wiemy, że nikt z nas nie jest żądną krwi bestią, która zabija lub wykorzystuje każdego, kogo napotka na swojej drodze.
- Mów za siebie… - mruknęła
- Tak, tak, wiem, że ty bez ogródek pozbywasz się kogokolwiek - zaśmiałyśmy się. Nawet, gdy Lilith się śmieje, pozostaje zimna jak lód. I piękna. Ta azjatycka uroda… Azjato, będziesz kiedyś mój! A wracając do rzeczywistości… - Mnie się chyba jednak nie pozbędziesz, co?
- No co ty. Jesteś moją przyjaciółką. Najlepszą i jedyną - ostatnie słowo wypowiedziała zbyt dobitnie, dając do zrozumienia, że czas zakończyć temat przyjaciół. Już miałam tak zrobić, jak zawsze, gdy nagle coś mnie podkusiło, by jednak zostać przy tym temacie.
- Ty też jesteś moją jedyną przyjaciółką. Wszystko przez tą babę, która wymyśliła tą głupią “przepowiednię”. Jak wszyscy mogli w to tak łatwo uwierzyć?
- Nie uwierzyli. Dopiero, gdy ja się urodziłam, to zaczęli wierzyć. Przez te wszystkie lata zapomnieli o tej kobiecie. Do momentu, kiedy ja przyszłam na świat i nadano mi imię Lilith. Wtedy sobie przypomnieli. Chcieli zmienić mi imię, ale w naszym świecie imię można nadać tylko raz, bez możliwości zmiany.
      To prawda. Osoba z każdego gatunku może zmienić imię, gdy staje się pełnoletnia, ale potem już nie ma tej możliwości.
      Mam wrażenie, że Lilith zawsze obwiniała siebie o to, że nikt nie chce się ze mną zadawać. Z nami. Nie mam do niej o nic żalu. Przecież to nie jej wina. Tak właściwie, to moja. Sukuby pamiętają wszystko od chwili narodzin. Pamiętam, że jak ona przyszła na świat, to czekałam z moimi rodzicami w poczekalni. Nasi rodzice się przyjaźnili. Do czasu, aż sobie przypomnieli o “przepowiedni”. W każdym razie, jej rodzice nie mieli pomysłu na imię. Pierwsze, co mi przyszło wtedy do głowy, było “Lilith”. Im się spodobało, tak podali położnej, a po chwili wszystkim się przypomniało i już nie szło tego odkręcić.
      Lilith jest bardzo zdolna i potrafi blokować swój umysł, żebym nie czytała jej myśli, ale czasami o tym zapomina. Albo po prostu nie umie powiedzieć swoich myśli wprost… Ech, sama już nie wiem. Pomimo tego, że znamy się całe życie i w ogóle, wciąż pozostaje dla mnie nie do odczytania. Przynajmniej częściowo. Wiem, kiedy jest wściekła, zmęczona czy szczęśliwa, chociaż ma wtedy praktycznie ten sam wyraz twarzy i zimny jak lód głos. Wiem również, czego chce i o czym myśli. A przynajmniej wtedy, kiedy nie blokuje swoich myśli.
      Jednakże czasami udaje mi się odczytać jej myśli, tak jak na przykład teraz:
- To wszystko moja wina. Gdybym się nie urodziła, to wszystko nie miałoby miejsca. Rodzice by się mnie nie pozbyli… Luna też byłaby mile widziana w domu. A teraz, to musimy mieszkać razem. Same. Bez nikogo… Pozostały nam tylko te cholerne ludzkie pionki, które możemy wymieniać tylko raz na miesiąc. Niech by to wszystko szlag trafił! Kiedyś to wszystko się skończy… Ta ludzka sielanka. Skończy się życie w spokoju. Wybuchnie wojna. Wszystkie gatunki wezmą w niej udział, już ja się o to postaram. Ludzie dowiedzą się, jak miło jest wieść nasz żywot. Jeśli ktokolwiek w ogóle przeżyje. O to też się postaram. Nie ma opcji, żebym odpuściła zemsty. Nigdy.
- Lilith! - wybuchłam, jednak szybko ściszyłam głos przypominając sobie o Johnie - Jak możesz myśleć o takich rzeczach?! Myślisz, że wojna tak łatwo i szybko wybuchnie?! A nawet jeśli, to masz świadomość tego, że możesz zginąć, prawda?! A co do sprawy Twoich narodzin, to ja jestem temu wszystkiemu winna. Przecież to ja wybrałam dla Ciebie imię.
- Czemu jesteś tak bardzo przeciw? Nie chcesz zemsty? - ignorując moje 2 ostatnie zdania spojrzała mi prosto w oczy. Próbowała użyć uroku. Na mnie to jednak nie podziałało, bo szybko “włączyłam” blokadę. Długo by tłumaczyć…
- Oczywiście, że chcę - odpowiedziałam, nie przestając patrzeć jej w oczy - Nie mam jednak zamiaru patrzeć, jak umierasz. Jak umiera ktokolwiek z jakiegokolwiek gatunku - zrobiłam pauzę i chwilę się zastanowiłam - No dobra, może sukubów mi nie żal, prócz Ciebie oczywiście, ale wampiry, wilkołaki, czarownicy i anioły nic nam nie zrobili.
- Anioły?! Oni jak słyszą słowo “krew”, to już mają odruchy wymiotne. W życiu nie stanęliby do walki, więc nie ma nawet potrzeby wspominania im o tym. Co się tak przejmujesz? Sama twierdzisz, że należałoby zacząć coś zmieniać. Wyjść do ludzi i przekonać ich, że nie jesteśmy groźni.
- Bo to prawda, powinnyśmy coś zrobić, żeby ludzie inaczej nas postrzegali.
- To nigdy się nie zmieni. Nigdy nie przestaniemy grać w tym okrutnym świecie roli “tych złych”.
- Nigdy nie mów nigdy, Lilith. Nie możesz być tak pesymistycznie nastawiona do wszystkiego, co Cię otacza.
- A ty musisz przestać być niepoprawną optymistką! - od tonu jej głosu aż mnie ciarki przeszły. Nigdy jeszcze nie był tak zimny i dobitny. Udawałam jednak, że tego nie zauważyłam.
- Ja po prostu jestem realistką. Owszem, szczerze wątpię, że kiedykolwiek ludzie przestaną się nas bać, ale warto mieć nadzieję. Nadzieja umiera ostatnia, jak to się mówi.
- Nadzieja matką głupich. Tak się mówi.
- A więc teraz jestem dla Ciebie idiotką?
- Tylko mówię, że nie należy mieć na nic zbyt wielkiej nadziei. Przez nadzieję można stracić bardzo wiele.
- Mówisz tak, jakbyś coś już przez nią straciła - zdziwiłam się. Lilith cholernie rzadko się otwiera i praktycznie nigdy nie mówi o przeszłości.
- Bo straciłam. Wszystkich - każda normalna osoba w takiej sytuacji pewnie by się chociaż trochę wzruszyła czy coś, ale ona ostatni raz płakała jak miała 5 lat. Później nawet jej się nie zebrało na płacz
- Masz przecież mnie - stwierdziłam niepewnie, nie wiedząc co powiedzieć
- Wiem. Mam tylko Ciebie.
- Lilith, mogę zadać jedno pytanie?
- Właśnie to zrobiłaś.
- Wiesz o co mi chodzi.
- Wiem. Pytaj. Nie obiecuję, że odpowiem.
- Znam Cię tyle lat i w ogóle…
- Przejdź do meritum i zadaj pytanie - przerwała mi wiedząc, że szykował się długi wstęp, jak to u mnie bywa.
- Czy ty kiedykolwiek się wzruszasz i czy straciłaś kogoś poza rodziną? - spytałam niepewnie wypowiadając drugą część pytania.
- Nie i nie.
- Aha. Dobrze wiedzieć… Ale przecież Twoja rodzina żyje.
- Ech… - zrobiła tak zwany facepalm - Czasami powalasz mnie swoją mądrością. Chodzi mi o to, że miałam nadzieję, że jak będę się świetnie uczyć i w ogóle będę wszystko umieć, to zaczną mnie inaczej postrzegać. Lepiej. Miałam nadzieję, że chociaż na chwilę odrzucą przepowiednię w niepamięć i powiedzą coś w stylu “Lilith, masz takie świetne oceny. Tak dobrze idzie Ci nauka. Tak wiele umiesz jak na Twój wiek. Jesteś kochana”. Oni powiedzieli tylko “Za jakie grzechy Bóg nas pokarał taką córką?! Nie dość, że nas zhańbi, to jeszcze teraz wszystkie dzieci w szkole się z niej wyśmiewają, bo wszystko wie najlepiej! Zejdź nam z oczu Lilith! Nie chce nam się na Ciebie patrzeć!”. Byłam dla nich zbyt dobra. Ogarniesz? Znienawidzili mnie jeszcze bardziej przez to, że byłam mądra. Gdybym była głupia byłoby to samo. Gdybym była przeciętna również by się wkurzyli, bo niczym bym się nie wyróżniała. Tak źle i tak nie dobrze.
- Lilith… - nie wiedziałam co powiedzieć. Owszem, wiedziałam, że rodzice jej nienawidzili i szybko się jej pozbyli, tak jak moi mnie zresztą, ale nigdy nie znałam szczegółów
- Wtedy ostatni raz płakałam. Miałam 5 lat. 7 lat później zamieszkałyśmy razem.
- Tak, pamiętam… Lilith, czuję, że jesteś smutna - przytuliłam ją. Zazwyczaj wyplątywała się z moich uścisków, ale tym razem mocno do mnie przylgnęła - Dla mnie zawsze będziesz najlepsza. Bez względu na wszystko - wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Lilith wybuchła płaczem - Cii, płacz, płacz. Wypłacz się. Dobrze Ci to zrobi, naprawdę.
      Siedziałyśmy tak na ziemi, wtulone w siebie. Lilith płakała, a ja cierpliwie czekałam, aż skończy. Gdy zauważyłam, że przestała płakać, zdałam sobie sprawę, że usnęła. Wzięłam ją na ręce i zaniosłam do łóżka. Ważyła tyle co nic. Prawdziwe piórko. Ktoś mógłby stwierdzić, że nic nie je, ale je naprawdę dużo. Ma bardzo pojemny żołądek, a jest lekka i szczupła. Chyba każda dziewczyna chciałaby mieć taki metabolizm.
      Poszłam jeszcze do kuchni i nalałam sobie szklanki mleka. Podobno mleko pomaga zasnąć, a mnie się teraz naprawdę nie chce spać. I pomyśleć, że po 13 latach Lilith się rozkleiła. Jak szłam do sypialni, to przy okazji wstąpiłam do łazienki. W sumie sama nie wiem po co. Spojrzałam w lustro



      Muszę coś zrobić z tymi włosami, pomyślałam. Wydają się takie ciężkie i w ogóle… Wpadłam na pewien pomysł. Porozmawiam o nim jutro z Lilith. Z łazienki poszłam prosto do łóżka i zapadłam w głęboki sen, nastawiając wcześniej budzik na 9:00.


                                                           *9:00*

      W pierwszym momencie nie wiedziałam, co się dzieje. Po chwili jednak zorientowałam się, że piosenka Michaela Jacksona “They Don‘t Really Care About Us” dobiega z budzika. Wyciągnęłam rękę i próbowałam wyłączyć budzik za pomocą guzika, ale jako, że coś się chyba zacięło, to wzięłam go i rzuciłam nim o ścianę. Momentalnie nastała cisza i chciałam iść dalej spać, kiedy uświadomiłam sobie, co dzisiaj jest. Sobota, 12 października 2013, pogrzeb wampira.
- Dzień dobry, moja piękna - powiedział John, który również się już obudził i pocałował mnie w usta.
- Nie wiem czy taki dobry. Cały wieczór będzie utrzymany w sztywnej atmosferze, a na dodatek mam jeszcze udawać, że obchodzi mnie to, że jakiś wampir zaginął rok temu i uznali go za martwego, chociaż nigdzie nie znaleziono ciała ani nic - usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się.
- Nie przejmuj się tym tak, na pewno nie będzie aż tak źle. W końcu, wy tam będziecie, więc musi być świetnie, mam rację? - mówiąc to szturchał Lilith, próbując ją obudzić, ale ona nie reagowała.
- O tej godzinie w życiu nie wstanie jak będziesz ją tak poszturchiwać. Na razie ją zostaw. Możesz iść robić śniadanie czy coś, a ja idę wziąć długą i odprężającą kąpiel.
- Jak sobie życzysz. Pójdę pobiegać, potem wezmę prysznic w drugiej łazience i zrobię nam śniadanie - wstał i poszedł się przebrać. Udało mi się jeszcze przeczytać jego myśli zanim zniknął z mojego zasięgu - Matko, jakie ja mam szczęście. Dlaczego Ci wszyscy debile chcieli od nich uciec? Przecież to istny raj na ziemi. Dwie zajebiste dziewczyny, darmowe jedzenie i w ogóle, a na dodatek piękny dom na Hawajach z widokiem na plażę oraz czystą, piękną i błękitną wodę. Można chcieć czegoś więcej? Owszem. Zostania z nimi na zawsze. Niestety znam swoje miejsce i rolę, jaką odgrywam w tym świecie. Muszę tylko wykonać zadanie, a potem wrócę do domu, cały i zdrowy, poszkodowany lub martwy… - w tym momencie zniknął z mojego zasięgu.
      On naprawdę jest inny. Od tygodnia nie jest pod wpływem uroku, a jednak wciąż tu jest. Niczego nie próbuje, żeby uciec albo żeby nas zabić. Nawet w myślach. Ech, a myślałam, że mężczyźni są łatwi do zrozumienia.
      Wygramoliłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Załatwiłam potrzebę i zaczęłam napuszczać wody do wanny. Gdy sobie beztrosko leżałam w ciepłej wodzie stwierdziłam, że doleję sobie olejku o zapachu róży. Lubiłam róże.
      Po nie mam bladego pojęcia jak długim czasie wyszłam z wody, owinęłam się w ręcznik i zaczęłam rozczesywać moje długie czerwone włosy. Jak zwykle miałam mnóstwo kołtunów i na pozbycie się wszystkich zeszło mi pewnie z jakieś 15 minut. Założyłam krótki, przewiewny szlafrok


i z wciąż mokrymi włosami poszłam do sypialni, by obudzić Lilith.
      Sprawdziłam godzinę na komórce, była 10:00. Cała godzina zeszła mi w łazience. Nachyliłam się nad przyjaciółką i zaczęłam wykręcać wodę z moich włosów na nią.
- Luna, znowu?! - wykrzyknęła budząc się i spadając gwałtownie z łóżka.
- Nie moja wina, że nie można Cię inaczej obudzić, a już zwłaszcza tak wcześnie.
- A właśnie, która godzina?
- 10:00. Wstawaj i chodź do łazienki, musisz mi z czymś pomóc.
- W łazience? Z czym?
- Chodź, to się dowiesz.
      Poszłam do łazienki, wzięłam do ręki nożyczki i stanęłam za drzwiami. Lilith mnie
nie zauważyła, kiedy weszła. Popchnęłam lekko drzwi i poczekałam, aż zamkną się z cichym trzaskiem. Uniosłam nożyczki na wysokość piersi i przybrałam poważną minę. Lilith dziwnie się na mnie popatrzała.
- A ty co, hawajski Kuba Rozpruwacz? Zarżniesz mnie we własnej łazience i rzucisz na Johna urok każąc mu pozbyć się mojego ciała? - spytała. Stałyśmy tak, patrząc sobie w oczy, ale po chwili obydwie wybuchłyśmy śmiechem - Siadaj, zaraz zajmę się Twoimi włosami. Co chcesz z nimi tym razem zrobić?
- Ściąć, bez farbowania.
- Dobra, na jaką długość?
- Jakoś tak do ramion… Po prostu żeby nie były takie ciężkie i oklapłe. Obetnij jak chcesz, ufam Ci. Zawsze dobrze mnie obcinasz - uśmiechnęłam się.
- Okej, to zaczynamy - odwzajemniła uśmiech.
      Podczas, gdy mnie obcinała, zauważyłam, że ma smutną minę. Bawienie się włosami zawsze sprawiało jej wiele radości, nawet sama sobie obcina włosy i naprawdę świetnie jej to wychodzi.
- Lilith, co Ci jest? Czemu masz taką minę? - zapytałam zmartwiona.
- Nic mi nie jest… Po prostu wczoraj poszłam do biblioteki. Jest tam dział, w którym są książki z ludzkiego świata, które opisują każdy gatunek według nich, pamiętasz?
- No pamiętam, a co?
- Znalazłam okropne historie i obrazy na nasz temat. Wiedziałam, że źle o nas myślą, ale żeby aż tak?
- Po coś tam polazła, skoro i tak wiemy, co o nas myślą?
- Byłam ciekawa, co dokładnie o nas sądzą. Nawet wypożyczyłam jedną książkę, w której wszystko było najokropniej opisane i przedstawione. Podobno jakiś sławny ludzki pisarz ją napisał.
- Chcesz, żebym ją sobie poczytała przed spaniem, żeby mi się jeszcze większe pierdoły niż zazwyczaj śniły?
- Nie, miałam zamiar pokazać Ci ją po śniadaniu.
- W sumie i tak nie mamy nic lepszego do roboty…
      Po 25 minutach miałam już wysuszone i pięknie obcięte włosy. Nie mogłam oderwać od siebie wzroku w lustrze. To chyba najlepsza fryzura, jaką do tej pory miałam.



- Śniadanie gotowe! - usłyszałyśmy głos Johna dobiegający z kuchni.
- Ach, miło jest mieć kogoś, kto umie gotować - stwierdziła Lilith.
- Przecież my też umiemy - zdziwiłam się.
- Ale nie tak jak on, sama przyznaj.
- No, to fakt - przyznałam szczerze.
Kiedy wyczułam cudowny zapach dobiegający z kuchni aż mi zaburczało w brzuchu. Gdy dotarłyśmy do jadalni, stół był już zastawiony, a John kładł na nim talerze z pysznie wyglądającym daniem.
- Co to? - zapytałam siadając. Byłam cholernie ciekawa, a do tego bardzo głodna
- Banan zapiekany w cieście z lodami śmietankowymi (ode mnie: to jest pyszne! Miałam kiedyś przyjemność jedzenia tego dania i było boskie ^_^). Przy okazji, świetnie Ci w nowej fryzurze.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się zadowolona, że chociaż jeden facet na świecie potrafi dostrzec zmianę w wyglądzie kobiety.
- Brzmi rewelacyjnie - wcięła się Lilith - Przy okazji, to ja ją obcinałam.
- Masz wielki talent - powiedział szczerze. Skąd to wiem? Przecież potrafię czytać w myślach.
- No wiem - przyznała nieskromnie Azjatka.
- Co za skromność - stwierdziłam.
- No przecież - odpowiedziała.
Śniadanie było… Krótko mówiąc… Wyśmienite. Szkoda, że za 2 tygodnie te pyszne darmowe posiłki się skończą. John pozmywał naczynia, a potem poszedł surfować przy domu. To był idealny moment, by Lilith pokazała mi tę książkę. Nie ma potrzeby mówić o niej naszemu “niewolnikowi”, w końcu jest człowiekiem. Brunetka poszła do pokoju i wróciła z nowo wyglądającą książką. Zaczęłam ją przeglądać. Na każdej stronie były coraz to straszniejsze obrazy i opisy

Sukub próbuje przenieść duchownego na swoją stronę.

Sukub kąpie się w krwi swoich ofiar, przyjmując prawdziwą postać.

Sukub ujawniający swój prawdziwy wygląd po zniszczeniu świata.

Było tam tego znacznie więcej, ale 3 obrazki i opisy mi wystarczyły.
- To okropne! - wykrzyknęłam wkurzona i załamana jednocześnie.
- Wiem, ale nic na to nie poradzisz. Dzisiaj w drodze na pogrzeb oddam ją z powrotem do biblioteki. Nie mam zamiaru trzymać jej przy sobie - oświadczyła z odrazą i poszła schować książkę. Kiedy wróciła, powiedziała jeszcze tylko - Ludzie wprost uwielbiają nas niszczyć.
Nic na to nie odpowiedziałam i zajęłyśmy się przygotowywaniem do pogrzebu. Ja zrobiłam nam makijaż, a razem wybrałyśmy sobie ciuchy. Ja ubrałam się w sukienkę, żakiecik, buty na koturnie i obcasie oraz jakieś tam dodatki,




Lilith natomiast nie obchodzi ani trochę zasada, że na pogrzebie należy ubierać się w miarę skromnie…



Przy okazji wybrałyśmy sobie już sukienki na jutrzejsze urodziny. Ta z czarną górą jest moja, a ta druga Lilith.





John został w domu, a my poleciałyśmy na pogrzeb, wstępując wcześniej do biblioteki, by oddać tą ohydną książkę. 
Gdy byłyśmy na miejscu, pałac roztaczał wokół siebie mroczną atmosferę, ale mnie się to bardzo spodobało. Czułam w kościach, że coś się stanie. Nie wiedziałam jedynie co. Wystarczyło poczekać parę godzin, nim to wszystko się zacznie…
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nareszcie udało mi się skończyć ten rozdział i dodać go na bloga!!! <<skacze z radości pod sufit ^_^ >> I co o tym sądzicie? Cholernie trudno mi było zacząć, ale potem poszło już gładko… W pewnym sensie. To ile ja pisałam ten rozdział…? Ech, nie chcę wiedzieć. Brak weny jest do dupy -.- Życzę Wam, żebyście nigdy, przenigdy, nie doświadczyli braku weny. Za parę dni być może pojawi się 7 rozdział... Nagłówek będzie zielony, czyli narratorem będzie Damien. W bohaterach zmieniłam zdjęcie Karou i Selene. Znowu ^^ Karou jest teraz Ashley Benson, a Selene wciąż jest Lucy Hale, tylko lepsze zdjęcie. Tym razem to już ostateczna wersja! :D A w ogóle, niedawno wróciłam z zielonej szkoły. Było fajnie, chociaż niektórych rzeczy wolałabym nie pamiętać… No, ale pomijając te co poniektóre zdarzenia, to było naprawdę nieźle. No, może mam już dość pewnych ludzi… W każdym razie, było dobrze ~_~ Do zobaczenia
+Selene+

sobota, 11 stycznia 2014

Życzonka!

      Przepraszam, że nie pojawiły się życzenia, ale niestety mam internet z limitem, który skończył mi się w momencie, w którym miałam zamiar nacisnąć "opublikuj" do posta z gotowymi życzeniami. Internet pojawia mi się zawsze 10 dnia każdego miesiąca. Tak więc teraz, spóźnione życzenia, wymyślone przeze mnie (takie lekko na odwal się, ale po prostu nie mam głowy do życzeń, zawsze życzę wszystkim tego samego, a teraz trzeba się było wysilić :))
       Nasi bohaterowie życzenia pragną złożyć Wam, w ten magii i cudów pełen czas:
      Wiecznej miłości, Nieskończonego szczęścia, Magicznych przeżyć, Niespotykanego Sylwestra, Mnóstwa zdrowia i pieniędzy. A tak ode mnie, dla dopełnienia, by nie było to takie krótkie, zajebistej drugiej połówki, szczęścia w trzy i trochę, żebyście nie opuszczali szkoły, bo gdy Was nie ma, to zawsze się coś dzieje, byście się w trupa zalali przy noworocznym odliczaniu, macie się hartować, bo zima idzie, a może kiedyś uda się jeszcze coś w totka wygrać xD
      Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tego spóźnienia. Jeszcze na koniec świąteczne (niektórzy w ogóle nie mieli świątecznych) zdjęcia naszych bohaterów. Niektóre było na serio trudno znaleźć, więc doceńcie mój wysiłek i poświęcenie całego wczorajszego dnia na szukanie :D


 Sel nigdy nie przestrzegała królewskich zasad o skromnym ubieraniu się :> zrobiła sobie szaloną sesję zdjęciową z Karou ^_^

Lorraine w święta pieprzy wszystko i jara się prezentami :)

Alexander ma święta w dupie ^_^

Laurent za dużo przebywa z Sel, która uczy się sztuk walki :}

Karou chyba wypiła z Selene trochę za dużo i w Boże Narodzenie urządziły sobie wczesnego Sylwestra ~.~

Luka się trochę nawalił w święta i mu odbiło :D gdyż ma na sobie parę ciuchów swojej wrednej siostry

Sarah ma na wszystko wyjebane...

młody i przystojny Keanu :* takiego ojca to ja mogę mieć xD

 Cassie wstydzi się za ojca (zaraz się dowiecie czemu...)

Effie wszystkich zaprasza i chwali się bogactwem 

Marshall się upił i robi obciach córce xD 

Danny podrywa kolejne nastolatki (przyznam, że bym się skusiła :*) 

Luna jak zwykle olśniewa urodą. Ja chcę tak wyglądać!!! T.T 

Lilith praktykuje grę na wiolonczeli, w święta i sylwestra zakazano jej zabijać ^.^ 

John Myers ma górę prezentów dla swoich pań 

Damien Jones leniuchuje w zacnym stylu :D 

Dominic Jones wybiera się na imprezkę w równie zacnym stylu :3 

Paul Coleman kilka lat temu tak imprezował o.O i dalej tak robi xD 

Sophie Jones świętuje, ale mało, gdyż w święta straciła męża. Proszę o minutę ciszy dla niego... Dobra, czytajcie dalej ^_^ 

Katniss Jones opowiada o czasach swej młodości :]  

Steven Jones od zawsze był przystojny ;P Gdybym miała takiego dziadka... :D

      Rozdział powinien pojawić się jakoś za tydzień. Arigato (dziękuję) za uwagę, sayonara(do zobaczenia)!
                                                        +Selene+